Pod tym względem absolutnie powaliła mnie niegdyś Milla Jovovich płytą 'The Divine Comedy' - takiego zlepku wszystkiego, co się da, nie słyszałam.... długo.... Christopher Lee jakoś sobie poradził, bo przynajmniej konsekwentnie trzymał się gatunku. A Depardieu - kilka nastrojówek ma, czemu nie, chociaż Pavarotti to nie jest.